Matka na obrotach.
Jestem matką, mamą, mamusią, jak zwał tak zwał, wychowawczynią, powiernicą, tą co zakazuje, nakazuje, a wszystko w dobie tego co ma uczynić człowieka małego bezbronnego, najlepszym. Zawsze kładłam nacisk na empatię, koleżęństwo, tolerancje, ma być posłuszny, ma niesprawiać problemów, ma mieć i wiedzieć zasady według których jego świat ma być znośny. Ma obowiązki które mają sprawić że samodzielnie zacznie wkraczać w świat dorosłych, bez zdziwienia, szoku i niedowierzania że ono coś musi, a do tej pory mamusia wszystko robiła za nie go. Pamiętam kolezankę z parcy która wiecznie narzekała, jaka to ona zmęczona, po pracy nie zajmowała się sobą, w wersji - wciśnij pauze - tylko napiepszała w domu aż miło, dla reszty dmowników, nie dla niej. Bo ona ich wyręczała, bo ona zobi to lepiej, szybciej, idealna mama, żona, znosiła do domu siaty pełne wiktuałów, prała, gotowała, dosłownie, jak w kółku gospodyń wiejskich, czyta, sprząta, recytuje, dupy daje i gotuje. A dziatwa lat adekwatnych do zamierzonych siedzi nawala gierki aż miło, bo lewel się liczy, przejście z jednej pozycji do drugiej, chłop - mąż, po pracy wiadomo, Kiepski i browar, a ta urobiona, zniesmaczona, zdegustowana, sfrustrowana, co daje że do pracy przychodziła wiecznie umęczona, męczennica pańska, zgorzkniała jak wąż który pluje jadem nim na kilometr. Co to daje? Tak ma życie wyglądać? Ja pracuję, bo pieniądze są ważne, przy dzisiejszych wzrostach inflacji, cen wszelakich, bycie bezrobotnym to zaszczyt albo ponizenie, wybrałam - standard - praca na warzywkach w Intermarche i pracuję jak niewolnik pański za zanjniższą krajową, ale czy to wstyd? Czy wstydem jest praca na pelnym etacie w śród starych raszpli które notorycznie macają mi śliwki, do pęknięcia, do ulania. Ale czy ja narzekam? przecież zawsze jest jakoś tak, byle do przodu, z miesiąca na miesiac, zawsze można pominąć, nagiąć, czy dom swój traktuje jak mauzoleum? nie! w nim się mieszka, w nim bywa, czasem jest większy ład od nieładu i tyle, czsem mi sie chce i wydmucham a czasem od byle czego, na odpierdol się, byle nie rzucało się w oczy ten nieład artystyczny doprowadza resztę domowników na skraj rozpaczy. W pracy jestem na 100% nawet 200% byleby rozładować to co muszę, czy kocham to? NIE! ale mam płacę, co ważne na opłaty jest,na waciki jest, dziecko z głodu nie płacze, mąz uchachany i jest cool, ja zadowlona, regał z ksiazkami rośnie, w trybie rosnącego bezrobocia zdobyłam profit, etat, a potem będę myśleć. Póki co, matka pracuje, jest w śród ludzi, o co komu chodzi? A narzekać powinnam, bo jak to tak, dziecko przychodzi ze szkoły i z progu woła:
- Mamo ty wisz? - nie wiem, sobe myślę.
- Pani od hiry - jak on się wyraża - mówi żeby powtórzyć starożytny Egipt.
Patrzę i myślę, że ja też powtarzałam do usranej ostatniej szkoły średniej i potem też. Tych wszystkich faraonów, połączeń mórz jakby kogo to obchodziło. Czy Palestyna , Egipt powtarza nasze Polskie mapy, uczy dzieci naszej historycznej karty z przeszłosci. Oni nawet i wąpię gdzie my leżymy. Gdzieś za Uralem to na pewno. Na co dzieciakom ta wiedza, jak Pitegoras, kotanges i tanges co tańczyli w parze. Do dnia dzisiejszego nie wiem o co w tym kaman. I możecie mi wierzyć gówno mnie to obchodzi, bo tylko ważę, czasem coś przeliczę, mam kalkulator, poradzę sobię, ale te wykresy, te zadania tekstowe, ta historia to powinna być tylko dla wiaomości ogólnej, tyle. A pani wymaga i wysyła wiadomości, że nie doinformowany. Jak dziecko niepełnosprawne douczyć?zawsze kiedy powtarzamy historię każe mu wyobrazić sobie, naipierw to co czytam, potem tłumaczę, obrazowuję, wymyślam, wygłupiam się...byleby pojoł, niby na co mu ta wiedza, a zawszse z tego wyjdzie obronną ręką. W tym roku jest gorzej, nowa pani, nowe możliwości, ona chcę wydobyć ambicje Onego, niemal wyrwać z jego trzewi, mózgu,, duszy, my sie silimy, ona krzyczy, mnie krew zalewa. Idę do szkoły, napstroszona, naindyczona, nagegęsiona. Byłeś na wsi? wiesz jak to jest kiedy stado cię goni, a ty nie masz dokąd uciec? Wiesz jak to jet kiedy klasa zawsze cię wyśmiewa, kiedy cię pokazuje palcem, kiedy się licytujesz i z kim, tymi co cię uratuje czy tymi z wyszych sfer. Więc idziesz i mówisz, twardym głosem, wyuszczasz co synowi dolega, na co dostał numer statystyczny na swoją niepełnosprawnść, że po co mu lekcje indywidualne skoro wymagają od nie go wiedzy elementarnej, celują w niego wskazując słaby punkt, a ten wpada w stany lękowe, widzę co się z nim dzieje, że już samo wyjście do szkoły to początek zmory, założyć buty, kutkę, zamknąć drzwi za sobą, udać się tą samą drogą a potem już tylko gorzej lub jakoś to będzie, byleby przetrwać do dzwonka, do ostatniej lekcji, byleby przetrwać. Czy nauka to zawsze wywieranie presji, ten stres ze sobie nie poradzę, nie zapamiętam, zaomnę, że nawalę, nie dam rady udźwignąć, znowu usłyszy upomnienie, naganę, to poczucie zawodu. Znam to uczucie, lekceważenia, uważania siebie za głupka klasowego, bo niska, to można się pośmiać, za chuda, to można się pośmiać, podłożyć nogę, rzucić ciętą ripostą, wskazać palcem. Mam wrażenie że nacisk nauczycieli na empatię i tolerancję to dwie różnice, słowa nie maja wile wspólnego z życiem, tutaj szkoła, klasa rządzi się własnymi prawami, trzeba mieć twardą skórę by olać i nie brać nic do głowy, w końcu szkoła się skończy ile z nas będzie utrzymywało kontakt? prawie nic, oprócz wspomnień i pamięci tych nauczycieli którzy byli przystępni od tych których chciało by sie unikać nawet w jednej mysli i w niej nie poświecić rzadnej uzasadnionej pozytywnej myśli. Pamiętam panią od matematyki, gnębiła, krzyczała, człowiek stał przy tablicy i przy zadaniu pocił się, a flaki wywracały się do góry nogami, w głowie doznawałam miękkiej, wodnistej mazi, ze starchu nie pamiętałam tabliczki mnożenia, co tam tabliczka! dwa do dwóch nie potrafiłam policzyć, zawsze wychodziło pięć :) ze strachu omal nie narobiłam w gacie, piątek był ostatnim dniem tygodnia kiedy z ulgą rzucałam plecak w kąt pokoju byleby zrzucić z siebie cieżar nie do udźwignięcia. Dziś widząc starowninkę myśle sobie i jak byś się czuła gdybym podeszła i tak w śród ludzi, publicznie powiedziała kim jesteś, bo w moich oczach zgubiła pani człowieczeństwo. Człowiekiem się jest, na stanowiskach bywa. Tyle. Aż tyle. Są ludzie którzy nawet pracując na warzywach uwazają jako to wykonują odpowiedzialną pracę, mają chory tok myślenia uważając siebie za niezastąpionych, nikt im nie dorówna, bo zawsze będą górą, skoro są samowystarczalni dlaczego nie znajdą sobe pracy na stanowisku jeden pracownik, będą sobie sami szefami, sterami, okrętami. A nie wywyższać się , pkazywać jakąś klasę społecznika, nikt nigdy nie wręczy ci nagrody, nie postawi ci pomnika, nie wręczy medalu za wysługę, bo to twoja praca, ale niestety są tacy którzy swoją nagorliwością piepszą klimat i atmosfere. Sama ich mina wskazuje że masz serdecznie dość i chciałabyś wziąć zabawki i wrócić do domu, ale p co komu dawać satysfakcje, czy nie jest wielkim udręczeniem samo już przebywanie w jednym pomieszczeniu z osobą która działa na układ nerwowy, a jeszcze widziec ten triumf jak nagrodę że usuwasz sie na bok, że odchodzisz dając jej pole do popisu i świadomość że może kazdego zniszczyć, pokonać, wzrokiem, słowem, ironią i sarkazmem. Szkoła nau uczy nie tylko poznawać wiedzę i ją wchłaniać, ale przystosowuje do zycia w społeczeństwie a ludzie są i ludziska. Patrząc na młodego chcę go nauczyć wszystkiego co mu się w życiu przyda, by był elastyczny. Nie dpasowywał sie do reszty ale naginął zasady, szedł w swoim kierunku, odkrywał swiat i budował go po swojemu. Dla innych jego niepełnosprawność moze być uważana za taryfę ulgową, bo skoro nie zrobi to mu sie nie chce z czystego lenistwa, on pewnych rzeczy nie rozumie i ma problem z przysfajaniem, nie walczę z brakami, nie wymagam więcej niż to koniecznie, nie ganiam, nie krzyczę, ot zaakceptowałam fakt że jest taki jaki jest. Pewnych rzeczy nie przeskoczę, bronimy się przed zgorzkniałoscią.