Wath?
Człowiekiem się jest, na stanowiskach się bywa.
Pojechałam do pewnej dziury w sprawie pracy. Miały być kokosy, blichtr i prestiż widoczny tudzież na wykresie - pensja. Z tej okazji wzięłam ze sobą jako bryloczki szczęścia, indentyfikatory taryfy talizmanów, które miały przynieśc szczyptę podniesienia na duchu, szczęścia - przyniosły ducha bo reszta to był szok i nie dowierzanie. Ok, zabrałam dziadka i ojca mego w jednej osobie, Ktośka jako głowę rodziny ( chociaż ten pierwszy na nie go zasługiwał ), syna jedynego jako młodzieńczy zapęd do działania, też wzięłam jako nie wyrośniętą koniczynkę, czterokończynową, mała wycieczka, wypad za miasto, można połączyć przyjemne z pożytecznym z lekcją choćby biologii, wyszła nieodłączna ekonomia. Na marketingu to ja się znam jak na malarstwie, owszem jak coś cieszy oko to już jest sztuka, liczyć każdy też potrafi by wyszło na jego marne plus, bo życie na minusie, odczuwmy też wszyscy, a jak nie wszyscy to tylko to jest kwestią czasu. Hotel,wielki ogromny gmach, wszystko w standardzie czterogwiazdkowym, to i roboty po pachy i urobić się idzie po łokcie, nie o to chodzi, ja jestem z tej starej generacji że się jej nie boję, ale dać się wykorzystać to jeszcze trzeba wiedzieć za jaką cenę. Miła pani menager, miła i atrakcyjna, przyprowadziła koleżankę która posiadała uwidocznioną wadę zgryzu co powodowało świstanie, seplenienie, plucie, były jak najbardziej na TAK by mnie już, nawet z buta, z miejsca siedzącego przyjąć w swoje alkowy, pokazały, powiedziały o moich jeszcze domniemanych obowiązkach pracy, a kiedyśmy doszły do tematu pensja, stawka godzinowa, etat czy zlecenie, miałam wrażenie że cofnęłam sie do lat dziewiędziesiątych, braku perspektyw, wymagań wobec pracownika ponad miarę, stawkę, kiedy - to raz - pracownik trzymał się stęchniętego stanowiska niemal ostatnimi zębami, a pracodawca wydawał polecenia. Stawkę poleciły mi taką jaką płaciło się w tamtych latach za Wałęsy, na umowę zlecenie, sześć dni w tygodniu, po dwanaście godzin dziennie, z naciskiem na weekendy i święta. Oczy wyszły mi z orbit, że tak można, że tak sie da. O dojazdach nawet nie było mowy, wyobraźnia podpowiedziała mi ( jak to dobrze czytać książki, nie tylko dlatego że człowiek żyje dłużej, ale masz wyobrażenie sytuacji ), po odliczeniu kilometrów wyszło by mi dużo na minusie, a o pensji miesięcznej szkoda gadać. I taka naszła mnie refleksja, siedząc sobie w pięknym fotelu, otoczona błyskotkami które dzisiaj są standardowym dizajnem a tak cieszą oko, kuszą do tego by pstryknąć sobie fotę i wrzucić na Instagrama, do tego spijając pinacoladę lub Carlo Rosi w wersi Rosa, z dużą iloscią czerwonego grejfruta, lodu i parasolek...rozmarzyłam się...że oto przyszły czasy chude, ubogie. Skoro moje miasto się wyburza, a nic nowego nie powstaje, jaki czeka człowieka los? Że znowu trzeba będzie stanąć w szranki z kolejką do pośredniaka, łapać byle co za psie pieniądze, bo wygra wysoka inflacja, życie, brak perspektyw, strach o jutro i to co do gara się włoży, a koleżanka piepszy mi o pójsciu do szkoły.
- Idź do szkoły, zrób maturę, mając średnią, gdzieś Cię wcisną.
Znając życie, zrobię trzy lata zaocznego, wpiszę w CV wyższy stopień zaangażowania, a bez pleców i znajomości będą wymagać studiów, a może zmiany kierunku bo ten nie będzie adekwatny do zamiarów pracodawcy. Kto chce pracować i kto chce przyjmować to bierze pracownika i tyle, bez zastanowienia sie. Bo jest potrzebny człowiek. Jakie to poniżające stało się w tamtej chwili, że doczekałam sie takiego upadłego momentu, kiedy masz wrażenie że nie szanuje się człowieka za jego postawę, doświadczenie zawodowe, tylko wykorzystuje, bo nawet jeśli jesteś wykorzystany to niech ci zapłacą, dadzą poczucie spełnionego obowiązku i gratyfikacje. A tutaj rzucą ci mięsem, jeszcze się ciesz, i walcz o tę kawałek podłogi. A między innymi stała się to sprawa upodlająca od kiedy nabyliśmy sąsiadów ze wschodu i tym owszem odpowiada takie traktowanie i taka jałmużna, którą przekładając na ich pensje, stają się za naszą sprawą bogolami. Ja nikomu pracy nie żałuję, ale szanujmy się! Taki polski pracodawca ( przez małe p ), woli przyjąć właśnie takiego ukraińca bo ma za to dopłacane, więc mu się to opłaca. Taki ukrainiec cieszy sie z tej pensji, a nam zabiera stanowiska pracy i doprowadza do skrajnych stop pensyjnych. Cofamy się. Ja od dłuższego czasu mam wrażenie że Polska spakowała się i to my teraz jesteśmy gośćmi Ukrainy, gdzie im wszystko wolno, gdzie mają pierwszeństwo i do pracy, do służby zdrowia, mają taryfy ulgowe itp. panoszą się, obrażają, plują nam pod nogi, wyzywając nas od :
Ty mały polaczku...
Czy my po drugiej wojnie światowej niczego się nadal nie nauczyliśmy? Zapmnieliśmy co zrobiła z większością polaków ukraina z rosją? jak rabowali, zabijali, gwałcili? Kto nie oglądał Wołynia, zapraszam, jest wiele interesującej literatury o historii w której odzwierciedleniem były lata 1939 - 1945, ledwośmy się uchronili, obronili, przeżyli od najazdu niemców, to wlazła czerwona zaraza. A my dzisiaj im wszystko podajemy na tacy z wielkim ukłonem, poddaniem, usłużalczością...patologia, grengolada jak to mówi mój Ktosiek. Wracjąc do rzeczywistości, zastanawiam sie jak długo będziemy się tak pozwalać traktować, przecież już ta przesympatyczna pani ( która tę cechę ma wpisaną w cv ), z uśmiechem na twarzy dała mi do zrozumienia że trzeba mieć garba, siłę Herkulesa, głowę jak wydmuszkę by można było w nią napchać propagandy i jeszcze dać się wyruchać za darmo. Nie dziękuję.
Wracaliśmy dyskutując o polityce naszego kraju, o jego zawiłościach rządowych, doszliśmy jednogłośnie do wniosku że nic nam to nie daje, tylko mały stracił dzień bo nie poszedł do szkoły. A cieszył się z tego powodu, bo były to wagary usprawiedliwione. A skoro idzie jesień...jesień idzie...przyszło mi na myśl że o rety, zaraz październik, temperatura poleciała szybko w dół i drzewa powoli poczęły gubić liście, już wystawki świąteczne, już szaleństwo hallowenowe, już zniczy można kupować z zapasem, tu promocja, tam obniżka cen, a gdzie nie spojrzeć grengolada.
Popołudniu poszłam do sławnej Żabki. Mały sklepik na jednej z głównych ulic miasta. Ja która nigdy nie miałam do czynienia z handlem , z kasą, obrotem pieniędzmi cudzych, z duszą na ramieniu poszłam na przyuczenie. Nauczyłam się szybko, bo sama obsługiwałam, wydawałam paczki, do tego totalizator gier i lotto, myślę sobie - skoro słonia nauczą tańczyć, to ja tu zostaje. Koleżanka miła, szefostwo też, do domu blisko i co ważne na miejscu, pieniądze jak wszędzie, dupy nie urywa, pracować gdzieś trzeba. Nabrałam wiatru w żagle, spodobała mi się obsługa klijenta, że śmiało można podyskutować, zaproponować, polecić, że on dziękuję, no bajka. Jak szybko ta skorupka pękła? Złote jajko okazało się zbukiem, dosłownie i w cale nie przesadzam. Następnego dnia, drugiego, gdzie wiadomo nadal jestem na przyuczeniu, nadal bez umowy, wpada vel szefowa, znienacka, popołudniu, i drze ryja, że za dużo daję sosu do hot dogów, że koleżanka wszystko robi a ja siedzę za kasą, nie wykładam towarów, nie chodzę po sklepie, nie biegam. A klijencji słuchają, patrzą, dziwią się, a ja sama zdziwiona, w szoku, z lekką zdezorientacją, że jeszcze wszystkiego nie wiem, mam takie prawo, uczę się, a koleżanka ma prawo mnie poinformować o moich obowiązkach, co należy robić, czego nie należy, na co zwrócić uwagę. Beszta ją szef na zapleczu, ja dostaję cięgi na sklepie. Czerwona żarówka bije na alarm. Bierz nogi za pas kobieto! jeśli oni są tacy w pierwszych dniach dla nowego pracownika, to nie życzę nikomu tam pracować, bo strach sobie nawet wyobrazić jak będzie wyglądała współpraca po otrzymaniu umowy. Będą mie mieli w garści, jak małego wystraszonego wróbla. Kiedy sytuacja została opanowana, a państwo K. zabrali swoje cztery litery i udali się huj wie gdzie, nie istotne, zniknęli z wizji, z foni, chociaż ciągle byliśmy przez kamery podglądani, to podejrzewam że wielkim zboczonym fetyszem jest siedzenie w telefonie i patrzenie, gdzie jestesmy w danej chwili, co robimy, taka rozrywka, a potem jazda i darcie mordy. No sorry ale szanujmy się, za te pieniądze, czy każde pieniądze są tego warte? Żeby tylko na tym się skończyło to ok. Ale koleżanka, taka słodka nie winna idiotka lat co to dopiero od ziemi odrosła, morda jak szafa, poczęła mi włazić, wymieniać na drobne, przestawiać mnie, i w końcu na końcu wyszło manko w postaci 124 zł z groszami, na mój koszt. O żesz qarwa twarz. Kamery ustawione wszędzie, ingwilacja taka że nie wysrasz się, bo kto wie czy pluskwy nie podłożyli, a ta ciekała od biura do mnie, tu klijenci, urwanie pały, zamieszanie, bo ten chce jeść, tamten prosi, tamta nie prosi, dziękuje, kolejka, czuję że już mam nerwy, że rośnie mi ciśnienie, przypomina mi się sławne do nie dawne laboratorium, pani kierownik i to uczucie presji. I mam teraz wrócić do tych samych klimatów, do tej zgniłej atmosfery, bo skoro maska opadła na drugi dzień, i dzięki Bogu, pokazali swą prawdziwą twarz, to ja już nie mam pytań. Zniesmaczona, z nowu z tymi wyrzutami sumienia poszłam i rzuciłam jej przepoconą koszulkę, niech ją pierze, szkoda wydawać kasy na proszek, na nią ? nigdy, ewer. Niech szukają, a skoro w przeciągu tygodnia zmieniali pracowników, to chyba już oczymś świadczy. Życzę im jak najlepiej, a jeszcze lepiej sobie, bo takie czasy snobizmu mamy że każdy sobie rzepkę skrobie. I znowu jestem bezrobotna.