Wyjebana
Mój awans, szybkie podbicie ostatniego szczebla drabiny wyścigów szczurów, zakończyła się wypowiedzeniem. Były łzy, nie rozpaczy, nie szczęścia ( trzeba być debilem by cieszzyć się z utraty pensji - zazdroszczę ), smutku, typowego jak na tę wyniosłą a raczej upadłą chwilę. Moja szefowa, pani kierownk laboratorium raczej nie wypowiedziała się w żaden sposób, ot nie otworzyła usta, mało tego nie spojrzała na mnie jednym okiem, nie urągając sobie jednym mrugnięcięm rzęs. Rety ona nawet rzęs nie ma, w głowie typowa laboratoryjna sieczka, bo wyniki,bo badania, ale powadzić grupy, zespołu co jest ważne - nie potrafiła. Cóż, nie ja pierwsza nie ostatnia, gorzej bo 100 osób czeka to samo. a inflacja ciągle szaleje, ciąg zwolnień sieje widmo bezrobocia, teraz ja stanęłam przed kolejnym wyzwaniem. Znaleźć pracę. Powiecie, cóż w tym za problem. Otóż tłumaczę, kiedy mieszka się w małym mieście gdzie wszystko sie pozamykało, ba! wyburzyło, elektrownię, gdzie byłam ostatnio świadkiem upadkiem ostatniego komina, zamknięto kopalnie gdzie daała mieszkańcom pracę i wydobywała węgiel brunatny, to spowodowało że zakłady pracy pękały w szwach od przypadkowyh pracowników, ale pocieszające było to że jeszcze przyjmowali, było gdzie się zahaczyć. Dziś wszystkie te zakłady walczą dosłownie o przetrwanie, wysokie ceny gazu, prądu wskazuja że firmy plajtują, nie są wydolne finansowo, a podwyższki są straszne co sugeruje że póki wojna trwać będzie na Ukrainie, my cierpieć będziemy niedostatek. Walka o stołek, choćby najgorszy, pokaże stronę prawdziwej twarzy człowieczeństwa. Maska opadnie z chwilą kiedy narzekając na swoje stanowisko, tak podłe, na ludzi, na pensje, ta stanie się walką o węgiel, o przetrwanie. Ile ludzi zapomni że ma przyjaciół w pracy - a przecież nie od dziś się mówi że w pracy nie ma kolegów, ile będzie w stanie wejść głęboko w dupę byleby go przetrzymać choćby za pół etatu, ilu się sprzeda, ilu sami sprzedadzą , wskażą palcem, kto co mówił, donosił, szydził, pracował na pół gwizdka. Wywlecze się jak ludzkie jelita, cała nasza wrażliwość, empatia, wartości, każdy będąc pod murem stanie na wysokości zadania by walczyć o swoje. Czasy egoizmu, lata dziewiędziesiąte ukłonią się, a witając bezrobotnych bez perspektyw na przyszłosć i ten strach o jutro i o to co włoży się do gara. A włoży się? Ile z nas nie będzie miało na chleb, ilu z nas będzie borykało się z opłatami skoro z nikąd pracy, z nikąd pensji. Długi, depresja, nałogi, samobójstwa. Ci co żyli w tamtych czasach przytakną na wspomnienia, jak było ciężko, trudno wiązać koniec z końcem. Owszem mam niesmak, żal że tak to poszło, poleciało, że pani kierownik, nie wylewna, ma prawo być taka, ale zamknięta w sobie sprawiająca władczej postawy, wywierała presję, mobing na mojej psychice. Wchodząc do gabinetu gdzie pracowałaś z nią oko w oko, czułaś stres z samej jej obecności, zero dzień dobry, ani nie usłyszałas pocałuj mnie w dupę, nic, potem gdzieś za plecami dowiadywałam się że wszystko co robię to złe, nie dobre, wynikające z mojej nie wiedzy. Jak miałam się uczyć? Dopiero koleżanki poczęły mnie wspierać, pokazywać, tłumaczyć...za późno na łzy...Byłam zresztą świadoma że dojdzie do tego momentu, za małe doświadczenie, co spowodowało sam fakt że skoro nie bardzo radziłam sobie z analizami, z chemią, to nie wybiorą koleżankę z 15 letnim stażem tylko mnie, najmłodszą z osób. Mało tego, wchodząc do pracy spotkałam na kortarzu koleżankę z tkalni, pyta mnie sie gdzie do laboratorium, to ją wprowadziłam. Już w tedy zapaliło mi się czerwone światełko, skoro nie ma pracy, zamówień, klijentów, na co ona? Za mnie. Proste. Wymiana człowieka, jak rzeczą, ja się zużyłam, nie zmieściłam się w czasie. Ot wyjebali mnie szybko i niby bezboleśnie, to nie była praca marzeń, powiedzmy sobie szczerze, tego nie żałuję, żałuję że to była strata czasu, życie w ciągłym stresie, z nerwami, z milczeniem...nawet zegar bał się tykać...to było doświadczenie, poznałam charakter pracy, ale pokazano mi jakim człowiek może być debilem, przecież nic nie jest nam dane na zawsze i na wyłącznosć, nigdy nie wiemy co nas czeka za chwilę, moment, że będziemy musieli naciągnąć naszą dyscyplinę, dostosować się do innych, dzisiaj jesteś na stołku, jutro sprzątasz biura...życie...
Kolejne pisanie CV, bieganie i proszenie, słuchanie tłumaczeń o sytuacji na rynku pracy, kolejne miłe uśmiechy, fałszywe nuty ludkiej dobroci, sama muszę naginać rzeczywistość że to przecież przecinek w mojej karierze, jeszcze wszystko przede mną, nowe, lepsze, budujace. Chyba lubię żyć w iluzji. Naciągać ją jak gumę...Siedzę spijam zerówke, mam dzień wolny, dziś, pewnie jutro i pojutrze też, nie muszę sie już tak bardzo spieszyć, poświęcać godziny, minuty na gonitwę z czasem. Na spokojnie jak rzadko kiedy spijam kawkę i piankę z nawarzonego piwka, tłuke i upycham po kątach swej psychiki wyrzuty sumienia. Mam wyrzuty sumienia, dlaczego? No właśnie ne wiem. Przecież to nie moja wina, że dla innych byłam nie wystarczająca, tępa dzida jak o mnie mówili po kątach, tak jakbym głucha i ślepa była na te ironiczne podszepty, ten wzrok który wbijał się szpilkami we mnie, kuł, ranił, a potem zamieniał się we współczucie. One były idealne, weszły w zawód jak nóż w masło. Nigdy nie popełniły błędów, zawsze nomber łan, skąd zatem zwroty towarów, reklamacje? z tej wielkiej wiedzy?
Nowy miesiac, wrzesień, to jak nowy rok, rok szkolny, podsumowań, obietnic. Młody poszedł do piątej klasy, dumny z nowym plecakiem do którego włożyłam oprócz zeszytów, miejsce na marzenia, niech się rozwija, niech wznosi ponad miarę i możliwości. Co mu będę bronić, ja jestem od czarnej roboty, od pomagania. Kolejny rok indywidualnego toku nauczania. Oby nie doszło do kolejnych zajęć onlin, nie wiem jak reszta rodziców znosiła te szybkie pobudki, jakby inaczej dziecko wstawało idąc do szkoły, sniadanie, gonitwa po pokojach, łazienkach, cisza która zajmowała trochę i ciut, bo lekcje, a tutaj ci się przeklło, tam pies zaszczekał, tam listonsz i kolejne wycie psa...a ty starasz się po cichutku nastawiać na gaz wodę, gary, jednym słowem my jako starzy - nie bójmy się tego słowa, uziemieni, a dziecko przygotować na kolejny dzień podobny do poprzedniego spada na barki rodzica. Chore takie nauczanie. Nic to, piata klasa i już widzę jak przez te wakacje urosło mi chłopaczysko. Przerosło mnie, chociaż metrami nie szastam, to jednak głupio tak patrzeć na nie go z dołu. Wyrobić sobie szacunek, wielka sprawa jeśli nie piorytetowa.
Młoda w Wielkim Mieście radzi sobie jak nigdy wcześniej. Splunęłam kilka razy przez ramię, aby nie zapeszyć, pani z polskiego zawsze twierdziła że kto wierzy w gusła temu dupa uschła, ale lepiej nie zapeszać. Pracę znalazła u naszych znajomych, u drugich pokoik, szkołę zaczęła, mało tego zaliczyli jej dwa lata branżówki i za rok czeka ją matura. Owszem, pieniądze na prawko przepuściła. Ale ty wiesz mamo, tłumaczyła się pzrez telefon:
- Jakie tanie ciuchy w galerii zakupiłam?
Na taki argument nie miałam odpowiedzi, mnie zatkało, przepuścić za jednym zamachem trzy tysie...Pamietam jak ja dusiłam każdy grosz, jak dokładałam do tych następny, byleby uzbierać, nie miałam konkretnych celów, zamiarów, ale dobrze było wiedzieć że posiada się gotówkę. Na czarną godzinę. Dzisiaj dzieci podchodzą z mało rozsądkowym zamiarem, jak żyjesz tak masz, kiedyś było powiedzenie które dzisiaj też działa na wyobraźnię, jak sobie pościelesz tak się wyspisz. Czyli barłóg i grengolada. Ale jest dorosła, ale odpowiada za swoje czyny, słowa, więc cóż mi do mojego narzekania, zawsze może odłożyć słuchawke, jak to zrobiła ostatnio kiedy próbowałam jej przetłumaczyć do że tak nie można, że pieniądze trzeba składować, jak węgiel na czarną godzine. A co ni wiedzą o czarnej godzinie, mamusia wyprała, nakarmiła, poleciała na zakupy, obiadek podstawiła, żyć nie umierać, to nie te czasy kiedy wystawało się w długich kolejkach za chlebem. Kiedy o wszystko trzeba było się postarać, rozpychac...Dziiaj nie dba się ani nie szanuje własnej pracy, łatwo przyszło, łatwo poszło...cóż...
Wydawnictwo Planeta.Czytelnika podarowała mi dwa egzemplarze recenzenckie. Jak dobrze mieć pasję w tych trudnych czasach. Jakieś odniesienie od świata obłudy, wejść sobie z butami do świata fikcji i mieć wyjebane. Dosłownie, na wszystko.