Byle do przodu.
“Najważniejsza rzecz w życiu to rodzina. Najpierw ta w której się urodziłeś, później ta, którą sam stworzyłeś”.
–Peter Sellers
Podjęłam własne wyzwanie, pisanie bloga, prowadzenie notatek, szablonowe układanie mysli, które klasyfikuję je statystycznie układajac według własnego wzorca, czyli omijając wariant bigosu i grochu z kapustą ( a barodzo lubię ), postaram zainteresować Was moimi poglądami na wiele tematów, może przypadnie Wam do gustu opis mojej nietuzinkowej rodzinki, zwierzaków, a tych mam sporo i całkiem tuż pod ręką, jest spora szansa że się także zaprzyjaźnimy.
Zaczynając od poczatku, dawno temu przyszłam na świat drąc mordę na czym świat stał, w tedy i pewnie gdyby mi jej nie zapchano wielkim cycem mojej mamy, do dziś świat pękałby w szwach od udręki mojego zdrapanego gardła, wyć lubiłam na potęgę, doprowadzając do rozpaczy nie tylko moich rodziców, dziadków ale i ciotki, wujków z pewnością także doprowadziłam na skraj świadomości że ja DZIAŁAŁAM ANTY MACIRZYŃSKO, SEKSUALNIE!!! Kto zetknął się ze mną w tamtym czasie wiedział że szybko trzeba brać nogi za pas. Sytuacja trwała zbyt długo, nabawiając mnie przepukliną pępkową, zdezelowanymi nerwami matki, nie przespanych nocach mojego ojca, awersji mojej siostry która pragnęła mieć towarzyszkę zabaw, a nie zaryczaną, zaginglaną siostrę, obślinioną do tego wszystkiego. Ale kto dziś o tym pamięta że ja cierpiałam. Cierpiałam cierpieniem nie męczennicy a dziecka chorego. Nikt nie zastanawiał sie dlaczego płaczę, jaki jest tego powód, dziś często odnosimy się do poprzewracania się w dupie dziecka, do wymuszania na rodzicach rzeczy które w oczach berbecia stanowi punkt odniesienia, najważniejszy, o który musi zawalczyć, nie ważne czym, byleby skutek był pozytywny dla nie go, nie koniecznie dla matki czy ojca. Mnie nikt się nie pytał o moje łzy, były to lata, warto przypomnieć, kiedy to za chlebem stało się w gigantycznej kolejce, a zamiast chleba dostawałaś butelkę octu, bo tylko taka widniała na półce, jako ostatnia. Mieso i inne produkty kupowałeś na karki, a papier toaletowy był deficytowym towarem, porównywanym do rzeczy rzadkich. Nie u jednego w toalecie widniał obraz w postaci podartych gazet które służyły jako poddarcie własnych spraw. Trybuna ludu, Wyborcza była najbardziej wziętym czasopismem, bo inne slizgie nie nadawały się do tego użytku. Nasze miasteczko posiadało własny druk który nie jednokrotnie odciskał się na tyłku, bieliźnie, nie wchodząc w szczegóły, dzieci jak i ryby głosu nie mieli, ryczałam bo jak nie jedna ciotka uważała, taka moja uroda, co ona miała do tego? Zbadana, zdiagnozowana, zwerdyktowana, ostatecznie nosiłam znamię - kukurydzianki, celiaka, która doprowadziła do załamania moją mamę, ojca jako jedynego żywiciela rodziny, bo dieta którą stosowałam - kosztowała, zamrażarkę, bo kupno chleba na miesiac bezglutenowego, wymagało upchnięcia po półkach wielkiej ilości, cały asortyment zabierał połowę zarobionych setek ojcowskich, i on się załamał. Ryczałam, rzygałam, większość czasu spędzając po różnych szpitalach, chcąc wyzdrowieć, musiałam stać się królikiem doświadczalnym i lekarzy, profesorów jak i studentów. Ale wyrosłam z tego i dziś gdyby nie pewne zdysfunkcję byłoby ok, ale trzeba żyć jak prawią media, cieszyć się życiem, trąbią w tv, łapać chwilę, więc złapałam pewnego dnia, dokładnie dwadziescia lat temu mego Chłopa, który chyba z braku laku, został i tak się bujamy każdego dnia, drąc koty z kotami, z dzieciakami bo i takie się pojawiły osiemnaście lat temu, tworząc własny KOGEL - MOGEL.
Nazywam się Renata, lecz moje imię zaznaczone było wieloma sporami, począwszy od czasów kiedy to miałam być Michał, historia prosta jak sznurek od snopowiązałki, bo ginekolog zauważył coś, co utwierdziło go w przekonaniu że to kutasik a nie ustawienie pępowiny, dał do myślenia mojej mamie a babcia zdecydowała że Michał i kropka. Po moim urodzeniu z pięknego chłopaczka przeistoczyłam się w córunię która miała być Honoratą. Sami przyznacie że to imię jest o wiele piękniejsze niż Renata. Niestety babci Honorata kojarzyła się z panną Honorcią z Czterech pancernych, a że moja mama uległa postanowiła posłuchać rodzicielki, zostałam Renatą. Nigdy swojego imienia nie lubiłam, ja nader śmiejca się, wesoła, radosna ( kiedy nikt mi za skórę nie zajdzie ), osóbka, a imię? toporne, twarde, zmiękczałam je na Renia, tak pozostało z ksywką nadaną od wieków - mała. Mała bo posiadam z metr piędziesiąt w kapelutku, stojąc na palcach, by chociaż czubek głowy było mi widać. Nigdy mi to nie przeszkadzało, nigdy też nie zerkałam powyżej metr w górę, bo nie czułam konieczności, zawsze radziłam sobie wykorzystując obsługę w sklepie, lub wszelkie drabiny, koturny, drzewka. Cóż począć kiedy rodzice moi zawsze byli niscy, konusi i pomimo iż ich rodzice a moi dziadkowie posiadali dumne metr dziewięćdziesiąt, spłodzili dzieci z metra cięte. Ta wada nie przeszkadzała mi, aczkolwiek jest fajna, bo małe to piękne, nie na prózno mówi się że małe do kochania, duże do wieszania firanek. Pomyłka mej puci to też powiązana historia mojej córki która obiecana była przez ginekologa, który zarzekał się, bił w piersi, widząc na ekranie (śnieżycy - nie bójmy się tego słowa), małego kutasika. Pomylić z pępowiną, florą, fauną która przepływała w wodach płodowych to już nie umiejętność posługiwania się głowicą, być może zgonić można było na halucynacje, fatamorganę? Okupiliśmy dzieciątko we wszystko co na chłopca, beciki w misiaczki, samochodziki kocyki, pieluszki w motorki, inne tego typu bajery. Nawet wózek był jakby na niego...ciemna zieleń. Potem słyszeliśmy jak nazywają naszą cudowną córeczkę, pięknym synusiem, której to włosy się buntowały i długo była łysa, chłopięca, piękna i zawsze wprawiała innych w stupor ilekroć mówili w zachwycie: Ale macie pięknego synusia. A my im na spokojnie: Córka. I ta ich mina - bezcenna. Nigdy nie złościło mnie to, ot błąd w zapoznaniu się z modelem. On na szczęście szybko wyrósł z ciuszków i założyła swoją pierwszą sukieniusię, kokardki, pojawiły się kiteczki, a myśmy oszaleli. Oczywiście oszalałam już w ciąży a potem trwałam w stanie całkowitego zachłyśnięcia...
Ktosiek... jakkolwiek mówiąc elokwentnie - chłop mój stojący opoką od przeszło dwudziestu lat. Patrzę na nie go dziś i pamiętam, jakby to było wczoraj jak ja się w nim zakochałam, jak mnie to trzymało parę centymetrów nad ziemią, wybaczyłabym mu wszystko ( na pewno? ), ale nie ma o czym mówić, wspiera, wkurza, wychowuje, świetnie gotuje czym doprowadza ludzi na facebooka do ostateczności, słucha mojej muzyki i jest zagorzałym fanem Kiepskiego. Owszem pamiętam jak leciały pierwsze odcinki, jak sama się z nich śmiałam, teraz zastanawiam się co jest w nich wybuchowego, pokazują patologię rodziny, gdzie stereotypem jest pokazany obrazek kobiety pracującej i chłopa wylegującego się w fotelu z browarem w ręku, twierdzącego że nie ma pracy z jego wykształceniem. Owszem dziś pełno takich ; kwiatków ; znaleźć możemy bo i te przykłady się mnożą, jeśli nie dzielą...ale podziwiam jego zapał, cierpliwość i determinację że nie poległ i nadal ogląda powtórki...starzeje się? a może ja czegoś nie rozumiem?
Ona - córka. Śtojąca przed dorosłością, za którą się zawsze marzyło, wyczekiwało z wielką niecierpliwością, uważając że w tym momencie przekracza się magiczną bramę, drzwi, przechodzi się na drugą stronę lustra, staje się odpowiedzialną, samodzielnie dokonując wyboru, popełniając błędy które są pisane na ich konto. Kto z nas nie marzył o byciu dorosłą, wpuszczano takich poważnych, jakby z innego świata na dyskoteki, ten dowód osobisty był biletem który otwierał wiele drzwi, chcieliśmy odciąć się od bycia dzieckiem, chcieliśmy by traktowano nas poważnie, ile z nas dziś chciałoby cofnąć czas? Ale Ona czeka za tym plastikiem, bo bedzie mogła wracać o której będzie chcała, będzie mogła wyjeżdżać, robić co jej się podoba itp. A ja umrę z niepokoju! Tak wiem, więcej zaufania. Piekne słowa. Od dwóch lat walczyliśmy z jej skokami z towarzystwem które sprowadziły na złą drogę, okres dojrzewania powiadacie? pewnie też, ale tutaj chodziło o jej łatwowierność, naiwność i chęć podporządkowania się osobom które były w Ekipie. Trzeba było dużo siły, nerwów, cierpliwość, pomoc z różnej strony i to czego rzadnemu rodzicowi nie życzę - ośrodków pomocy osobom uzależnionym od alkoholu i narkotyków. Kiedyś oglądałam program o takim osrodku którego prowadził Marek Kotański, dziś świętej pamięci, główny założyciel Monaru. On tam przedstawiał osoby które walczyły o trzeźwość, pokazywał co narkotyki robią z człowiekiem, można było zapoznać się z wieloma przypadkami które opowiadały swoje życie. Nigdy bym nie przypuszczała że sama tego doświadczę, że tak mnie to znora, przeciągnie, że stanę się dla siebie...ale ten temat zostawmy to na kiedyś. Był czas kiedyśmy nie rozmawiały, przekazywałyśmy sobie suche treści, które kryły emocje a budowały napięcie, kłamstwa były rzeczowe, namacalne. Nie rozumiałam jej, jej postępowania, bo kradła, bo piła, bo brała...mam nadzieję że to już za nami, a teraźniejszość jest po naszej stronie. Dziś dużo rozmawiamy, cieszę się że ją mam.
Onyś. Dziecko z epilepsją. Czy można sobie wymarzyć bardziej syna który na domiar wszystkiego posiada dysleksię, dysgrafię? Ale jak on mówi, on zwraca się do nas jak profesor, prawiąc nam wykłady, posiada w sobie moc pozytywnego myślenia, kochamy go jak wariaci bo potrafi głową przebić kazdy mur. Nigdy się nie sstawiał, nigdy nie był rozwrzeszczanym chłopcem, tupiacym nóżką, on był usmięchniety pomimo problemów. Ileśmy się najeździli, namodlili do PREZESA by dał nam moc przetrwania. Bo młoda dawała nam po zaworach, garach a jeszcze ON, szkoła, psycholodzy, sztab ludzi i czasem nasza bezradność...
Jesteśmy w posiadaniu Luśki...suczka którą przygarnęliśmy ze schroniska. Dobre serce tez posiadamy, pomijając właściciela który mało że porzucił to jeszcze bił, znęcał się nad nią i ciągnął za samochodem. Ta wystraszona, powoli przyzwyczajała się do nas, oddając swoją miłością kazdego z nas. Wystarczy spojrzenie by mieć pewność że ona nigdy nas nie porzuci. Straszna jest świadomość jak ludzie potrafią być okrutni, wobec siebie i swoich kochanych pupili. Bo piesek którego wzięli, miał być umilaczem długich jesiennych wieczorów, spacerów, zabaw z dziećmi, miał byc przyjacielem rodziny, stał w lesie przywiązany do drzewa, bo wygrał urlop na Teneryfę na którą to pieska nie można było zabrać, lub inne kłopoty z psem. Usunąć, wykasofać,wcisnąć backspace i po kłopocie. A Luśka stała się naszym oczkiem w głowie, owszem irytująca swoim brakiem pamięci, zapachu, szczeka na szystko i wszystkich, broni ogniska domowego, jest wdzięczna za strawę i kawałek poduszki. Pomimo wszystko - nigdy bym jej nie oddała, chociaż nie raz psioczę...
Stefan. Pan kot. Czarny jak noc. Uratowany od swego ojca, przyniosła go Ona, podarował Ktosiek i jest. Główny bohater, mściwy, pamietliwy. Jeśli twierdzisz że go nauczysz zachowań to życzę ci powodzenia, jego za cholerę nie ugładzisz. On jest sobą, cokolwiek to znaczy, a kazdy dzisiaj stawia na bycie sobą, chcąc zaznaczyć swój gust, styl, poglądy, które stawiają cię w jakiejś hierarchii, tabelce, statystyce. Chcesz się wyróżnic - jako kobieta - patrzysz, podpatrujesz, uczysz się co jest dzisiaj modne, jaki styl jest konieczny, czego unikasz, kot tego nie potrzebuje. ma chęć to ojszcza ci połowę mieszkania, co z tego że połajesz, zdekonspirujesz, że wyśleś sygnały wojenne, on i tak zrobi to do czego został stworzony, do żarcia, szczania, rzygania, mając za nic twoją scierkę, krzyki. Przyjdzie, położy ci się na kolanach a ty rozpłyniesz się w euforii, jaką to jesteś kochaną matką.
Perełka. Rozpływam się przy niej i jej futrze, delikatnym jak aksamit, matka czwórki małych z których tylko jedno przeżyło w czasie późniejszym. trafiła do nas z przypadku, bo ktosiek szedł do pracy, bo dzieciaki przytargały pod drzwi sąsiadki, która nota bene nie cierpi kotów, traf chciał że się obudziłam i wzięłam, nakarmiłam, puściłam na wycieraczkę do sąsiadki, ale potem mój wyrzut sumienia trąbił trąbami anielskimi...o mojej wierze i jej braku dziś potem, kiedyś...wzięłam i została...dziś stanowi relikt mądrości, kociej troskliwości, spokojności ducha...pomimo wszelkich chorób jest i cieszy sie życiem...
Edek...żółw grecki...kto by nie chciał, ja marzyłam, gdzieś w sobie, dla siebie, stał się rzeczywistością. Pamiętam raz: jak sąsiadka miała stepowego, schorowanego, bo nie ruszał tylnymi kończynami...siedział w akwarium całe lato, jadł mlecz i zerkal co tam za szybą, ponury, objety tajemnicą, żal mi go było...Edek jest inny. Dostałam go na kolejne fascynujące urodziny, żywy prezent, niespodziankę! wierzycie w to? objęty certyfikatem, z legalnej hodowli, piątka na skorupie jak byk! obięty ochroną i opieką pana weteryniarza który ma na jego punkcie swira, powinnam być zazdrosna, lub zacząć się bać? Edek kocha swojim małym, sercem, mózgiem Perełkę, tylko jej nie gryzie, nie kąsa, nie wyrywa kłaków z ogona, nóg, nie syczy...Perełka może włazić do nie go, w klatkę, grzać się, dać się na niej uwalić, lub biegać za nią, odbijając swoją ciężką skorupę o podłogę.
Taki dom, tacy my. to co, zaczynamy moją rzeczywistość?
A tak na marginesie, kocham ksiażki, piszę recenzje. Jeśli chcecie mnie bliżej poznać to zapraszam na Instagrama do kryminalna_kartka to ja.